niedziela, 29 grudnia 2013

cztery.



Zatrzymaj mnie, nie daj mi odejść. Zapomnę cię nie będzie już nic. Cienie we mgle jak znajdę drogę. Jutro już nikt, a dziś jeszcze my.

Pakuję ostatnią torbę do samochodu i zamykam bagażnik.
-Jesteś tego pewna?
Bartosz opiera się o maskę samochodu, ręce ma wepchnięte w kieszenie spodni, a głowę spuszczoną w dół.
-Tak, jestem.
Odpowiadam pewnie, bo po dwóch tygodniach kolejnych kłótni i smutnych spojrzeniach postanowiliśmy, a właściwie to ja postanowiłam dać nam czas. Znalazłam małe mieszkanko na obrzeżach miasta, dogadałam się z właścicielem i pomimo próśb Kurka przeprowadzam się.
Staję naprzeciwko mojego męża i bawię się brzegiem jego koszulki. Czuję w sobie pustkę i żal, bo jakby nie patrzeć - zostawiam sześć lat życia i połówkę serca.
-Bartuś, może jeszcze wszystko będzie dobrze. Daj mi czas, ja sama muszę to sobie ułożyć.
-Jedź już Iga.
Składam delikatny pocałunek na jego policzku, starając się nie patrzeć w te kurewsko ponure oczy. Wsiadam do samochodu i powoli ruszam.
-Kocham cię, cholera jasna!
Przez otwarte okno dociera do mnie jego krzyk. Spoglądam w tylne lusterko i widzę jak ze złością kopie kamyk leżący za drodze. Przyspieszam, znikając za zakrętem.
Po godzinie tłuczenia się po mieście, którego tak naprawdę nie zdążyłam dobrze poznać dojeżdżam na miejsce. Cicha uliczka, stare kamienice, szum morza. To samo miasto, ale zupełnie inny widok niż ten w byłym mieszkaniu. Rozglądam się po całym pomieszczeniu u opadam na kanapę. Z kieszeni szortów wyciągam komórkę, a po czterech sygnałach słyszę głos najlepszej przyjaciółki.
-Iguś, jak ja się za tobą stęskniłam! Co słychać? Jak miasto? Co u Bartka? Jak to wasze mieszkanko? Czemu tak długo się nie odzywałaś?
 Z uśmiechem na ustach słucham pytań Zosi wyrzucanych  z prędkością karabinu maszynowego.
-Ej, Iga. Żyjesz ty tam?
-Żyję, ale nie dajesz mi dojść do słowa. Zośka, wspominałaś coś o urlopie, czy to jest nadal aktualne? Z tego co wiem jutro jest samolot do Maceraty z Warszawy, przyleć do mnie.
-Hej, młoda. Coś się stało?
-Nie, wszystko w porządku. Po prostu stęskniłam się za tobą i brakuję mi naszych rozmów.
Staram się brzmieć jak najbardziej wiarygodnie i radośnie, ale Zofia chyba nie daję się na to nabrać.
-Od tygodnia siedzę w domu, zaraz zobaczę co z tym samolotem.
-Jesteś najlepsza. Do jutra!
Cmokam w słuchawkę i kończę rozmowę. Podnoszę się z kanapy, uchylam okno i czuję wszędobylską pustkę. Okropną pustkę, która cholernie mnie przeraża. Nie czuć mocnych perfum Bartosza, nie czuć aromatu herbaty unoszącego się po kuchni, nie czuć zapachu ziół stojących w kącie parapetu, cholera, nie czuć nawet dymu papierosowego bo najzwyczajniej w świecie zapomniałam kupić paczkę fajek. Po podłodze nie walają się buty czy koszulki Kurka tak jak było za czasów Skry, Dynama i nawet teraz, gdy dwie godziny temu żegnałam tamto mieszkanie z tym wszystkim czego brakuję mi tu. I przecież nie powinno mi tego brakować, bo ja go już nie kocham, prawda?
Po mieszkaniu rozchodzi się use somebody Kings’ów, a na wyświetlaczu komórki ukazuję się roześmiane zdjęcie Bartka. Zwlekam z odebraniem, przewidując, że Kurek krąży po pokoju i nerwowo zaciska palce na telefonie. W końcu klikam czerwoną słuchawkę, wyciszam urządzenie i udaję się do małej łazienki.

*

Hej, chyba znikam. 
Chyba nie potrafię dokończyć niczego co zaczęłam, a wordowe zapasy się kończą.

sobota, 30 listopada 2013

trzy.



Spróbuj powiedzieć to, nim uwierzysz, że nie warto mówić kocham. Spróbuj uczynić gest, nim uwierzysz, że nic nie warto robić.

-Iga, przepraszam za poranek.
Słyszę głos Bartosza, ten spokojny i kojący, zupełnie inny od tego z rana. Odrywam wzrok od książki i unoszę głowę. Jego smutne spojrzenie przeszywa mnie całą, ale już na mnie nie działa. Nie wywołuję dreszczy, nie sprawia że najchętniej rzuciłabym się mu na szyję i cholernie mocno przytuliła, nie wzbudza tylu emocji i nie powoduję szklistych oczu. Bartosz jest mi obojętny, a ja chyba nie mam siły tego ukrywać.
-Iga, odezwij się.
Kanapa ugina się pod ciężarem przyjmującego, który opiera głowę o moje ramię i nerwowo wyłamuję palce. Odkładam jedenaście minut na bok i rozplątuję koka na czubku głowy. Bawię się spinkami i gumką, próbując zająć czymś ręce. Bartek wodzi nosem po szyi, drażniąc moją skórę.
-Powiedz coś.
Mruczy cicho. Podnosi głowę i z wyczekująco wpatruję się w moje piwne oczy.
-Wiesz co Bartek, ja już nie potrafię cię kochać.
Mówię beznamiętnie i wstaję z sofy.
-Pójdę się przejść.
Ostatni raz spoglądam na otępiałego i zdrętwiałego Kurka, a potem znikam na drzwiami nowego mieszkania. Błądzę uliczkami Maceraty, wsłuchując się w powoli cichnące miasto. Księżyc już dawno zastąpił słońce na niebie, a piesi nocą porzucają samochody czy skutery i udają się na spacer.
Wracam po godzinie, mając nadzieję, że mój mąż już śpi. Niestety zastaję go z pilotem w ręku, rozbitym wazonem na podłodze i przedartym na pół naszym ślubnym zdjęciu na kolanach.
-Gdzie masz fajki?
Pyta, gdy mnie zauważa.
-Przecież ty nie palisz. W torebce.
-Przecież ty mnie nie kochasz. Daj.
Zamglony głos siatkarza roznosi się po salonie. Rzucam mu paczkę papierosów, a sama wychodzę na balkon. Po chwili i on staje obok mnie, opierając się o balustradę. Nieporadnie próbuję odpalić fajkę, a gdy już mu się to udaję, zaciąga się nią mocno. Wypuszcza dym odchylając głowę w tył, chwyta palcami ustnik i kieruję go w moją stronę. Biorę papierosa i robię to samo co on.
-Można tak po prostu przestać kogoś kochać?
Rzuca jakby w powietrze, ale wiem że oczekuję mojej odpowiedzi.
-Nie wiem. Bartek, może my po prostu potrzebujemy przerwy?
-A jeśli ta przerwa nie pomoże? Rozwód?
-Przecież i tak się nie zgodzisz.
Prycham, ponowie się zaciągając.
-Dlaczego?
-Nie lubisz szumu, a media na pewno tego nie przeoczą.
Milknie, bawiąc się złotą obrączką na palcu serdecznym.
-Iga, ale przecież wszystko było dobrze. Piękny ślub, Włochy, wspólne plany, dziecko w niedalekiej przyszłości. Byłaś szczęśliwa.
-Nie Bartek. To ty chciałeś ślubu, rodzice chcieli ślubu, wszyscy inni chcieli ślubu, tylko nie ja. Ty wybrałeś Włochy, ty planowałeś nasze życie, ty chciałeś dziecka, ty byłeś szczęśliwy. Nie ja.
Stanęłam naprzeciwko niego i zobaczyłam łzy spływające po policzkach. Bartosz nigdy nie płakał. Był smutny, miał szkliste oczy, owszem, ale nigdy nie uronił łzy. Teraz słone krople lały się po jego twarzy ukrytej w dłoniach. Coś złapało mnie za serce.
-Bartuś.
Wyszeptałam, przytulając go do swojej piersi.
-Zostaw mnie, chcę być sam.
Wyłkał, a ja posłusznie opuściłam balkon. Skulona położyłam się na ogromnym łóżku, a zanim Morfeusz porwał mnie w objęcia usłyszałam strzępek rozmowy.
-Piotrek, kurwa, życie mi się pierdoli. 

*

Przepraszam.
Chwilowo mnie w ogóle w tym blogowym świecie nie ma.

piątek, 25 października 2013

dwa.

Dostaje cios, ta sama myśl w głowie odzywa się: "Czy odciąć rękę, która karmi mnie? Czy bez godności swej, ten ciężar w ciszy nieść?"

Poranek niczym nie różnił się od wszystkich innych poranków, Bartek spał wtulony w moje plecy i lekko pochrapywał. Po cichu wymsknęłam się z jego objęć, narzuciłam na siebie koszulkę Kurka i podążyłam w stronę kuchni. Uchyliłam okno, pozwalając promieniom słońca wpaść do pomieszczenia. Zdałam sobie sprawę, że od dziś codziennie rano będzie witać mnie słońce, a nie moskiewskie, zachmurzone niebo. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Upiłam łyk wody i spojrzałam na ścienny zegar. Dochodziła dziewiąta, a mnie właśnie olśniło i przypomniałam sobie, że Kurek na ósmą miał stawić się w siedzibie klubu. Wybiegłam z kuchni, potykając się o nierozpakowany karton.
-Bartek! Wstawaj!
Krzyknęłam naiwnie, bo przecież wiedziałam, że mój mąż ma cholernie twardy sen. Potrząsnęłam jego ramieniem, ale on tylko mruknął coś niewyraźnie.
-Cholera, Kurek!
Otworzył leniwie oczy i zdezorientowany spojrzał na mnie.
-Jest dziewiąta! Godzinę temu powinieneś być w klubie.
Zerwał się na równe nogi, plącząc się w kołdrze. Czasami jest z nim gorzej jak z małym dzieckiem.
-Ja pierdole, nie mogłaś mnie obudzić wcześniej?!
Wydarł się na mnie, przeszukując szafę.
-Może to moja wina?!
-Tak!
-Trzeba było sobie budzik nastawiać, idioto!
-Nastawiłem! Gdzie jest moja koszula?
-Nie wiem.
Fuknęłam zdenerwowana jego zachowaniem.
-To co ty cholera wiesz?!
-Wiem, że mam cię już dosyć!
W ostatnim momencie gryzę się w język i powstrzymuję się od powiedzenia „wiem, że już cię nie kocham!”. Wyrzuciłabym z siebie to, co już od dawna we mnie siedzi i pożera od środka. Użyłam i tak o wiele bardziej łagodnych słów, jednak widząc zatrzymanego w pół kroku Kurka ze smutkiem i wściekłością na twarzy, patrząc w jego przepełnione bólem oczy przypominam sobie, że przecież jestem dla niego kochającą żoną, z którą chcę spełnić resztę swojego życia.
-Z tego co zauważyłem to masz mnie dosyć od kilku tygodni.
Mówi przerażająco ponurym i niepodobnym do niego głosem, a potem zamyka się w łazience, żeby po chwili trzasnąć drzwiami wyjściowymi i pognać do klubu. A ja – z całkowitym rozchwianiem emocjonalnym i ze łzami w oczach wychodzę na ogromny balkon dzierżąc kubek kawy w dłoni i paczkę mentolowych, które przecież rzuciłam, bo Bartosz mnie o to prosił.
Kolejna kłótnia o nic, kolejne ostre słowa, kolejny odpalony papieros i kolejny dzień bez miłości.
Nie kocham go. Nie potrafię go już kochać. Nie umiem, cholera nie umiem.
Wracam do środka, a moją uwagę przykuwa zdjęcie leżące pośród sterty niepoukładanych rzeczy. Czarny garnitur, biała suknia i welon, pełno kwiatów, dorożka z dwoma końmi w tle. Ale przede wszystkim dwójka pozornie szczęśliwych osób. Młoda para. Kropla słonej łzy spływa na fotografie. Odrzucam zdjęcie w kąt i wycieram policzki, słysząc trzaśnięcie drzwiami.
-Zajebiście, cudowne zdanie sobie o mnie wyrobili.
Fuka gniewnie wchodząc do salonu, a ja spoglądam na mojego męża i widzę w nim obcego faceta, którego nie znam, a już na pewno nie kocham.

*

Pierdolić to wszystko.
Projekt z gubimy-się ruszy najprawdopodobniej po zakończeniu Kubiaka

niedziela, 29 września 2013

jeden.



Nie mów nic, nie chce mi się gadać. Nie oczekuj dziś ode mnie, że nagle będę inny. W głębi duszy czujesz - powraca blask ciszy.

Kończąc rozpakowywać ostatnią walizkę podchodzę do dużego okna, za którym rozciąga się piękny krajobraz słonecznych Włoch. Opieram się rękoma o parapet i przymykam lekko oczy. Jedna słona łza spływa po zaróżowionym policzku i spada na dekolt. Czuję jego duże dłonie na brzuchu i brodę opierającą się na mojej głowie. Przecieram twarz i próbuję się odwrócić.
-Bartek, zostaw.
Nie reaguję, więc wyrywam się, ale jego uścisk jest zbyt silny.
-Puść mnie.
Zwalnia uścisk, a ja natychmiast odchodzę. Kieruję się do kuchni, której tak naprawdę nie zdążyłam jeszcze ogarnąć, panuje tu nieład. Uchylam okno, wstawiam czajnik i rozglądam się w poszukiwaniu kubka.
-Możesz mi powiedzieć o co ci chodzi?
-O nic.
-Właśnie widzę. Iga, co się dzieje? Dlaczego jesteś taka?
-Jaka?
-Oziębła, chłodna, oschła.
-Wydaję ci się.
-Nie, nie wydaję mi się. Nie pojmuję dlaczego własna żona nie pozwala mi się dotknąć, pocałować. Nie rozmawiasz ze mną, nie chcesz nawet na mnie patrzeć.
-Bartek, daj spokój. Mam zły dzień.
Podchodzi, otulając mnie ramieniem.
-Te złe dni trwają już miesiąc. Nie poznaję cię.
Po raz kolejny się wyrywam.
-Spieprzaj.
Mruczę pod nosem i zatrzaskuję się w ogromnej łazience.
Spoglądam w lustro i co widzę? Dwudziestoczteroletnią mężatkę, z potarganymi włosami i cholernie smutnymi oczami. Coraz częściej zaczynam się zastanawiać czy ten cały ślub nie był tylko na pokaz, czy my nie zgrywamy szczęśliwego małżeństwa tylko na pozór. Czy nie znudziliśmy się sobie, czy nie pośpieszyliśmy się z tym wszystkim. Może to jednak nie jest miłość do końca świata, i o jeden dzień dłużej? Może nas już nie ma?
Spłukuję z siebie białą piane i otulam ciało ręcznikiem. Z długich włosów spływają kropelki wody, mokre stopy zostawiają plamy na płytkach. Wychodzę z pomieszczenia i udaję się do sypialni, w której niepoukładane są jeszcze niektóre rzeczy. Chwytam pierwszą lepszą koszulkę, akurat tę starą, treningową z małą szóstką. Zarzucam ją na siebie nie przejmując się faktem, że nie zasłania mi nawet połowy ud. Wycieram włosy w ręcznik, kiedy nagle czuję jego ręce na moim podbrzuszu. Jego usta składają delikatne pocałunki na mojej szyi, a ja staram się nie wyrywać, nie wrzeszczeć na niego, nie obrażać. Jego dotyk, który kiedyś doprowadzał mnie do szału, sprawiał że było mi jak w niebie, a z moich ust wydobywały się jęki rozkoszy, na ciele pojawiały się ciarki, teraz najzwyczajniej w świecie mnie irytuje.
Przegryza płatek ucha, błądząc rękoma pod dopiero co założoną koszulką. Odwraca mnie do siebie i wpija się w moje wargi. Oddaję zachłannie pocałunki, choć wcale nie mam na to ochoty, nie sprawia mi to przyjemności. Popycha mnie na wielkie, małżeńskie łóżko i przygniata swoim ciężarem. Zrywam z niego koszulkę i spodenki, on po chwili robi to samo. Zostawia wilgotne ślady na całym moim ciele, miażdży moje usta. Błądzę rękoma po jego umięśnionym torsie, wbijam paznokcie w ramiona, kiedy Bartosz jednym zdecydowanym ruchem wchodzi we mnie. Porusza się coraz szybciej, szepcząc moje imię. Gdy szczytujemy, gryzę jego szyję, zostawiam czerwone szramy na plecach. Opada ciężko na łóżko i stanowczo przyciąga mnie do siebie. Wtapia nos w wilgotne włosy i cicho mruczy.
-Kocham cię skarbie.
Zamykam oczy, nie pozwalając spłynąć łzom po mojej twarzy. Odsuwam się od niego, kładąc się jak najdalej. Słyszę jak wzdycha i układa się do snu.
Kolejny seks pozbawiony uczuć i miłości, wyuczony na pamięć. Kolejna noc niby razem, a tak naprawdę osobno. Kolejne kocham cię, wypowiedziane z jego ust, i kolejna chwila ciszy z mojej strony. Kolejna noc ze łzami, wyrzutami sumienia i wątpliwościami.
Zamykam oczy i zasypiam pierwszy raz w naszym nowym mieszkaniu, nowej sypialni, nowym łóżku. Zasypiam, nie kochając chyba nikogo.

*

Byle do 12 października. 

czwartek, 29 sierpnia 2013

prolog.



Dla Ciebie mógłbym zrobić wszystko, co zechcesz powiedz tylko, naprawdę na dużo mnie stać.

Nie lubię zmian. Lubię mieć ustabilizowane życie, jednak będąc w związku z siatkarzem nie jest to łatwe. Po mroźnej Rosji przyszedł czas na słoneczną Italię.
Bartosz Kurek – światowej klasy zawodnik, jeden z najlepszych przyjmujących świata.
Oczami mediów i kibiców widziany jako celebryta i dość kontrowersyjny człowiek.
Ja jednak spostrzegam go zupełnie inaczej. Nie jest celebrytą, nie jest gwiazdką.
Jest cholernie mocnym i wytrzymałym facetem, który zawsze z całych sił walczy o to, czego pragnie. Jest kochany, kiedy codziennie rano budzi mnie pocałunkiem w usta, kiedy co wieczór przytula mnie do siebie, sprawiając, że czuję się wtedy najszczęśliwszą kobietą na świecie. Jest strasznie leniwy, bo potrafi cały dzień przespać albo grać w te durne gry. Jest denerwujący, gdy cały czas zwraca mi uwagę, że za szybko jeżdżę, że znowu schudłam, że truję się papierochami i piję za dużo kawy i energetyków. Jest wrażliwy, bo czasami po przegranym meczu lub zawalonym przez niego treningu siada na kanapie i nie mówiąc nic, wtula głowę w moją szyję wdychając delikatne perfumy i jabłkowy szampon do włosów. Wtedy jego dłonie zaplatają się moim brzuchu, subtelnie go masując. Ja głaszczę go po głowie, wplątując palce w jego włosy. I choć z pękającym sercem patrzę w jego kurewsko smutne oczy, to i tak wtedy podoba mi się najbardziej.
Ale oprócz tego wszystkiego jest moim mężem, któremu pięć miesięcy temu powiedziałam sakramentalne „tak” wpatrując się w jego niebieskie oczy.
Jest moim mężem, którego chyba już nie kocham.

*

Happy Birthday Bartosz Kurek, czy coś.
Dodaję, ale następny rozdział nie pojawi się szybko.  
W razie pytań jestem tu i na Kubiaczku.