wtorek, 29 lipca 2014

dziewięć.

Naprawdę cieszę się, że widzę Ciebie znów, choć było tyle ciężkich chwil, tyle niepotrzebnych słów.
Naprawdę cieszę się, że patrzę w Twoje oczy znów. Bez Ciebie wszystko było dla mnie tak nieważne, naprawdę kocham Cię, naprawdę.

Kolejne tygodnie spędzone w szpitalu polegały głownie na odpowiadaniu pytaniom rodziny i znajomych, że naprawdę mało co pamiętam. To znaczy pamiętałam wszystko za czasów dzieciństwa i bycia nastolatką, jednak mniej więcej od momentu wyprowadzki na studia film się urywa. Rodzice i głównie Zosia opowiadali mi wiele rzeczy, historyjek, przynosili zdjęcia i filmiki, aby tylko pomóc mi w walce z powrotem pamięci.
Bartosz przychodził codziennie. Jak się okazało, byliśmy dobrymi przyjaciółmi. Opowiadał mi o tym, że poznaliśmy się w Łodzi, że jest siatkarzem, że mamy sporo wspólnych znajomych, którzy często dopytują się o mój stan zdrowia. Musieliśmy być naprawdę zżyci ze sobą, bo Bartek wiedział o mnie wszystko i doskonale nam się rozmawiało. Prosiłam go, żeby i on przyniósł mi jakieś nasze wspólne zdjęcia, ale zawsze odpowiadał, że nie mamy ich za dużo, głownie przez jego zawód i bardzo częste podróże.
Jedyną rzeczą, która mnie dziwiła to kontakt Kurka z moimi rodzicami. Rozmawiali ze sobą tak naturalnie, luźno, wręcz rodzinnie, jakby znali się od dawna, a przecież ja zaprzyjaźniłam się z Bartkiem dopiero w Łodzi, gdzie rodzice bardzo rzadko mnie odwiedzali.

Z każdym kolejnym dniem czułam się coraz lepiej. Coraz bliżej byłam też z Bartkiem. Wytworzyła się między nami więź, którą już trudno było nazwać zwykłą przyjaźnią. Zastanawiałam się, czy wcześniej nie doszło między nami do czegoś więcej, jednak jakoś nie było okazji, żeby poruszyć ten temat. Teraz po prostu było mi z nim dobrze. Był wspaniałym słuchaczem i towarzyszem podczas długich, szpitalnych dni. Bartek zrezygnował z gry w kadrze narodowej w tym sezonie i choć tłumaczył to zmęczeniem i mówił, że odpoczynek dobrze mu zrobi, to ja w głębi duszy czułam, że robi to dla mnie.

Po prawie dwóch miesiącach w szpitalu lekarze oznajmili, że mogę wrócić do domu. Postanowiłam jednak, że nie wrócę z rodzicami do domu, w którym spędziłam całe dzieciństwo, tylko pojadę do mieszkania w Łodzi. Może właśnie dzięki zamieszkaniu tam na nowo, chodzeniu do tych samych miejsc pomoże i przyspieszy mi powrót pamięci z tych ostatnich kilku lat?
Jakim cudownym uczuciem jest wyjście o własnych siłach na zewnątrz i zaczerpnięcie świeżego powietrza po długim czasie wdychania szpitalnych chemikaliów.
Bartosz zaoferował, że zawiezie mnie do mieszkania i pomoże mi się tam ogarnąć. Wsiadłam więc do jego auta i ruszyliśmy, zostawiając za sobą szare mury szpitala.
Wychodząc z samochodu zaparkowanego przed blokiem poczułam znajomy zapach spalin i dymu. Mężczyzna chwycił moją dłoń i poszliśmy w stronę wejścia. Szczęk otwieranego zamka wzbudził we mnie jakieś dziwne emocje, bo przecież właśnie zaczynam nowe życie.
Przekroczyłam próg mieszkania, nadal trzymając dużą dłoń Bartka. Skierowałam się do pierwszego pokoju, który okazał się być salonem. Rozejrzałam się po nim i ruszyłam do następnego pomieszczenia. Sypialnia. Duża, jasna i przejrzysta. Ogromne łóżko przykryte satynową narzutą, a na niej karton obwiązany czerwoną wstążką. Spojrzałam niepewnie na Bartka, który oparł się o framugę drzwi i tylko kiwnął głową w kierunku łóżka. Usiadłam na jego brzegu i wzięłam karton na kolana. Rozwiązałam wstążkę, zdjęłam pokrywkę i wysypałam całą zawartość na łóżko. Moim oczom ukazała się masa zdjęć, jakieś dokumenty i kilka innych rzeczy. Przebiegłam wzrokiem po zdjęciach. Na każdym z nich były dwie te same osoby. Bartosz i ja. Na większości z nich przytulamy się, całujemy, śmiejemy. Dwójka szczęśliwych, młodych i zakochanych w sobie ludzi. Przerzucam fotografie, a w mojej głowie powoli odnajduję okoliczności robienia każdego z tych zdjęć. Wakacje w Turcji, mroźna Moskwa, Liga Światowa w Bułgarii, Igrzyska w Londynie, impreza u Winiarskich, mecze w bełchatowskiej Energii, ślub Jarosza. Nagle zauważam jedno zdjęcie inne od pozostałych. Na jednej połówce młoda brunetka w śnieżnobiałej, długiej do ziemi sukni. W prawej ręce trzyma skromny bukiet fioletowych kwiatów, natomiast lewa opuszczona jest w dół i splata się z inną dłonią. Spoglądam na drugą połowę zdjęcia. Cholernie wysoki mężczyzna, o nieziemskich błękitnych oczach ubrany w czarny, elegancki garnitur. Prawa dłoń zaciska się na delikatnej ręce kobiety. Nie byłoby w tym zdjęciu nic odmiennego, gdyby nie to, że przerwane jest na pół. Dokładnie na miejsce rozerwania fotografii przyklejony jest pasek bezbarwnej taśmy. Zdjęcie jest uszkodzone, ale tworzy jedność.
Wszystko wróciło. Włochy, rozwód, wypadek. Każdy najmniejszy szczegół, każdy jego uśmiech, każda rozmowa, każda kłótnia, każda podróż, każda przeprowadzka i każdy dotyk. 
Do moich oczu napływają łzy. Spoglądam na Bartosza, nie potrafiąc zatrzymać słonych kropel na policzkach. Mężczyzna podchodzi do łóżka, siada tuż obok i szczelnie otula mnie swoimi silnymi ramionami. Wtulam głowę w jego klatkę piersiową.
-Bartuś... - szepczę w jego tors, ale po chwili unoszę głowę i spoglądam w te piękne oczy, w których tak bardzo się zakochałam. - Dlaczego mi nie powiedziałeś?
-Chciałem, żebyśmy zaczęli od początku. Dostaliśmy drugą szanse, rozumiesz Iga? Wiedziałem, że jeśli teraz będę udawał tylko przyjaciela, a ty się we mnie zakochasz to będę miał pewność, że
naprawdę mnie kochasz, i że gdzieś tam, głęboko w twoim sercu uchował się ten strzępek miłości. Że te wszystkie kłótnie, słabsze dni, niedopowiedzenia i w końcu rozwód to tylko chwile słabości, które my potrafimy przezwyciężyć miłością.
Jego oczy wypełnione są szczerością, nadzieją i prawdziwą miłością. 
-Tak, zacznijmy od nowa. Kocham Cię Bartek, naprawdę.
Nasze usta złączyły się w gorącym pocałunku. Jak kiedyś.
*
KONIEC
*
Ojej, aż nie wiem co tu napisać.
Kończę opowiadanie Igi i Bartka. Opowiadanie, które jak żadne inne sprawiło mi najwięcej trudności, zajęło mi najwięcej czasu i tworzyło się w naprawdę trudnych momentach mojego życia.
Z tego miejsca chciałabym podziękować wszystkim, którzy wytrwali tu ze mną do końca i nie uciekli, pomimo nieregularności i słabej jakości rozdziałów. DZIĘKUJĘ Z CAŁEGO SERCA. 
Możecie jeszcze zaglądać na gubimy-się, bo i tam w najbliższym czasie powinno się coś pojawić. 
Jeszcze raz ogromnie dziękuję i do zobaczenia.
Wasza Wiki.

sobota, 28 czerwca 2014

osiem.



Zostań, potrzebuję Cię tu. To co w sobie mam nie chce się dzielić na pół. Zostań, poukładaj mi łzy, jedna z nich na pewno to ty.

-Mam nadzieję, że teraz jesteś szczęśliwy. – rzuciłam do Kurka, wychodząc z siedziby włoskiego sądu.
Właśnie rozwiodłam się z mężem, do którego cały czas coś czuję.
Mam 25 lat, obcierające czarne szpilki na nogach i jestem rozwódką.
Jest dobrze. Wręcz zajebiście.
Jestem wolna. A jedyne co teraz czuję to pustka.
-Iga! – usłyszałam za sobą nawoływanie.
Zatrzymałam się, a po chwili zjawił się obok mnie Bartosz. Stanął zakłopotany, wciskając ręce w kieszenie spodni.
-Poszukałem w mieszkaniu kilka twoich rzeczy, jakoś wcześniej nie było czasu o tym mówić. Możesz po nie wpaść.
-Nie wiem czy zdążę. – odpowiedziałam i skierowałam się do samochodu.
-Wyjeżdżasz?
-Tak.
-Dokąd? –spytał, znów znajdując się przy mnie.
-Nie jesteśmy już małżeństwem, chyba nie muszę ci się tłumaczyć.
-Okej, zrozumiałem, mam się odwalić. – spojrzał na mnie smutno, a po chwili dodał – No to cześć.
-Cześć. – odpowiedziałam, starając nie patrzeć się w oczy Bartosza i wsiadłam do mojego BMW.
Ściągnęłam te cholerne buty i cisnęłam nimi w tylne siedzenie. Zapięłam pasy i gdy już miałam uruchamiać silnik, spojrzałam na swoją dłoń. Złota obrączka cały czas tkwiła na serdecznym palcu. Okręciłam nią parę razy, zdjęłam i schowałam do torebki, czując łzy wypełniając oczy. Ruszyłam spod budynku. Po jakimś czasie dotarłam pod swój blok. Zniosłam przyszykowane walizki na dół i zapakowałam do samochodu. Ostatni raz wróciłam do mieszkania, omiotłam je spojrzeniem, załatwiłam formalności z właścicielem i wsiadłam do samochodu.
Uciekam, kolejny raz.
Duma nie pozwala mi tu zostać. Nie tu, gdzie jest on.
On. Były mąż, którego kocham, ale nie potrafimy ze sobą być.



Budzę się w przerażająco jasnym pomieszczeniu. Podnoszę lekko ciężkie powieki, wdychając specyficzny, chemiczny zapach. Otwieram szerzej oczy, chcę podnieść głowę. Nie mogę. Nie wiem dlaczego. Nie wiem gdzie jestem, ani co się stało.
Rozglądam się po pomieszczeniu. Obok mnie siedzi mężczyzna. Opiera się łokciami o łóżko, twarz ma ukrytą w dłoniach. Staram się coś powiedzieć, ale tylko bełkot wydostaje się z moich ust. Mężczyzna podnosi głowę.
-Boże, Iga! Nareszcie! Nawet nie wiesz jak się bałem! Gdy zadzwonili do mnie ze szpitala i powiedzieli, że miałaś wypadek nie mogłem uwierzyć. – wykrzykuje żywo gestykulując
-Kim jesteś? – szepczę i czuję przeszywający głowę ból
Staję nieruchomo i wpatruję się we mnie.
-Nie poznajesz mnie? Iga, to ja! Bartek!
-Nic nie pamiętam…
-Mnie też nie?
-Nie… Kim jesteś? – pytam ponownie
Przeciera rękoma oczy i powoli cofa się do drzwi.
-Nikim... Starym przyjacielem. – mówi cicho i wychodzi pospiesznie z pomieszczenia.
Po chwili do sali wchodzi ubrany w biały kitel lekarz. Podchodzi do rozstawionej wokół mnie pikającej aparatury i spisuje coś na kartkę.
-Dzień dobry. Jest pani w szpitalu. Miała pani dużo szczęścia. – mówi spokojnym tonem
-Co… co się stało?
-Miała pani poważny wypadek samochodowy. To cud, że pani przeżyła.
-Nic nie pamiętam. - szepczę, ledwo wypowiadając słowa
-Nic? Kompletnie?
-Nic. Wiem, że mam na imię Iga. To wszystko.
-Tego się właśnie obawialiśmy. Doszło do uszkodzenia mózgu i amnezji wstecznej. Nie pamięta pani rzeczy, który wydarzyły się przed wypadkiem. Pamięć może powrócić, lecz to czasami zajmuje nawet kilkanaście lat. Udało nam się naprawić wszystkie złamane kości oraz urazy głowy. Teraz czeka panią rehabilitacja, zarówno ta fizyczna, jak i ta przyspieszająca powrót pamięci. Czy ma pani jakieś pytania?
-Tak. Kim był ten mężczyzna?
-Myślę, że to pan Bartosz powinien pani wytłumaczyć.
*

Pomimo drastycznego spadku liczby wyświetleń i czytelników dodaję kolejny rozdział, bo dawno, daaawno temu obiecałam sobie, że nie przerwę żadnego opowiadania,
nawet gdy będzie je czytać jedna osoba, choć jest to trudne, uwierzcie mi.
W sumie to się nie dziwię, że tyle osób przestało śledzić tę historię,
ja sama nie chciałabym czytać takiego shitu.
Ale to już przedostatni rozdział, cieszycie się prawda? Bo ja bardzo.
A, i zapomniałabym: happy holidays!

niedziela, 1 czerwca 2014

siedem.




Hej, ja przed tobą umieram. Masuj obolałe niedomówienia. Tylko w Tobie nadzieja. Teraz chore serce otwieraj, bez znieczulenia.

Trzy dni później Zosia wróciła do Polski. Wizyta przyjaciółki dobrze mi zrobiła i pomogła podjąć pewne decyzje. Od sobotniej przygody w klubie nie kontaktowałam się z Bartoszem, ale i on również milczał. Po tygodniu natrętnych telefonów i smsów nastały dni ciszy. Szczerze mówiąc, źle się z tym czułam. Było mi źle, bo może rzeczywiście chciałam spokoju, chciałam żeby Bartek dał mi czas, ale brak jakiegokolwiek odzewu z jego strony dał mi do zrozumienia, że przestało mu zależeć. Przestał walczyć o nas.
Męczyło mnie tysiące myśli, wyrzuty sumienia i wstyd. Już kilka razy miałam wybrany jego numer, ale gdy miałam wcisnąć zieloną słuchawkę, tchórzyłam. Chciałam zadzwonić, wytłumaczyć, spotkać się, chciałam chyba wrócić. Ale za każdym razem coś mnie powstrzymywało. 

Smuga słońca wpadła przez kuchenne okno do pomieszczenia. Odrzuciłam od siebie wszystkie myśli i niedopowiedzenia. Chwyciłam IPoda ze słuchawkami i wyszłam z mieszkania. Spacerowałam po mieście, próbując cieszyć się ładną pogodą. Po dwóch godzinach wróciłam do bloku, uprzednio wyjmując kilka listów ze skrzynki. Większość z nich to same oferty i reklamy, ale jedna była inna. Rozerwałam kopertę i wpatrywałam się w list napisany w włoskim języku. Włoski znałam dobrze, jednakże nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z pismem urzędowym.
Z pozwem rozwodowym.
Opadłam na krzesło i ponownie przeczytałam list. 

Nie wierzyłam. Nie potrafiłam uwierzyć, że to naprawdę koniec, że Bartek się poddał.
Wstałam i wybiegłam z mieszkania. Biegłam przez całe miasto, myśląc tylko o jednej osobie. Zatrzymałam się dopiero pod jego blokiem. Oparłam ręce o kolana i łapczywie oddychałam. Powoli wspięłam się na trzecie piętro. Zawahałam się, zanim nacisnęłam dzwonek. Długo nikt nie otwierał i gdy chciałam już usiąść na schodku, w drzwiach stanął zaspany Bartosz w samych szortach.
-Iga? – przetarł zmęczone oczy i spojrzał na mnie pytającym wzrokiem
-Naprawdę tego chcesz?
-O czym ty mówisz? – powiedział, zamykając za mną drzwi.
-Dostałam pismo z sądu. – odpowiedziałam, wbijając wzrok w jego oczy
-Wiesz Iga, przemyślałem sobie wszystko i tak chyba będzie najlepiej. Mam już tego dość.
-Bartek, ale ja nie chcę. Wiem, że zachowałam się jak idiotka, zawiodłam cię, ale nie potrafię żyć bez ciebie.
-Ja nie chcę tak dalej żyć. Mam dość twoich humorków, idiotycznych zachowań i niezdecydowania. – podnosi głos, żywo gestykulując rękoma – Gdy ja chcę, żeby wszystko było normalnie, chcę założyć rodzinę, myślę o dziecku, ty mi mówisz, że nagle mnie nie kochasz, wyprowadzasz się, prawie mnie zdradzasz, choć nie wiem czy nie zrobiłaś tego wcześniej, a teraz gdy ja otrzeźwiałem i chcę to wszystko skończyć, to ty się kurwa nie zgadzasz! – wybucha krzykiem – Co ty do cholery wyprawiasz?!
-Bartuś… - podchodzę do niego, starając się powstrzymać łzy.
-Nie, zostaw. Błagam, Iga. – mówi cicho, wtulam się niepewnie w jego tors, jednak on nie odsuwa się.
Wspinam się na place, kładę dłoń na jego zarośniętym policzku. Wplątuję ją w rozczochrane włosy, przyciągam go do siebie. Ulega, nie protestuje. Spragnione siebie usta łączą się w namiętnym pocałunku. Jego ramiona zamykają mnie w szczelnym uścisku, fala gorąca rozlewa się w brzuchu.
-Będzie dobrze, naprawimy to. – mówię pomiędzy pocałunkami.
Bartosz odrywa się od moich ust, wpatruje się w moje oczy. Zgarnia kosmyk włosów za ucho, gładzi dłonią moją twarz.
-Nie Iga. Idź już.
Mówi i znika w łazience.
Nie próbuję walczyć, potulnie wychodzę z mieszkania.
Chyba go straciłam.

*

Przepraszam za tą chujnie powyżej.
Jeszcze dwa.

piątek, 4 kwietnia 2014

sześć.



I co? Wstyd, możesz mi w oczy patrzeć? Pierdolę twoje łzy, ale bez ciebie nie zasnę. Nowej nie znajdę, inną cię pokochałem.

Parkuje pod naszym mieszkaniem i po raz pierwszy spogląda mi prosto w oczy.
-Skoro mnie nie kochasz, to dlaczego dawałaś mi nadzieję, że jeszcze będzie dobrze? Dlaczego mówiłaś, że może przerwa nam pomoże? Dlaczego do cholery zabrałaś ze sobą nasz ślubny album, a na palcu cały czas masz obrączkę? Dlaczego od razu nie zażądałaś rozwodu? Dlaczego cały czas mnie oszukiwałaś?
-Ja już sama nie wiem co czuję.
Szepczę i spuszczam głowę.
-Wiesz co? Jesteś zwykła kurwą.
Zabolało. Moja dłoń ląduje na jego policzku.
-Co, prawda w oczy kole?
Pyta z drwiącym uśmiechem.
-Jesteś bezczelny.
-Ja jestem bezczelny? Ja? Cholera, Iga, czy ty siebie słyszysz?!
-Nazwałeś mnie kurwą.
-Bo nią jesteś. Wiesz jakim chujowym uczuciem jest kochanie bezgranicznie takiej kurwy?
-Bartek…
Szlocham cicho chwytając jego dłoń. Kurek automatycznie ją wyrywa.
-Nie odzywaj się do mnie. Jutro złożę papiery do włoskiego sądu.
Mówi, a potem zostawia mnie samą w samochodzie. 
Po chwili zastanowienia wychodzę z samochodu i kieruję się ku blokowi. Już na klatce schodowej słychać głośne słowa jednej z jego ulubionych piosenek. I może dobrze, że los nie postawił na nas, bo tu czego szukam nie ma nic prócz rozczarowania. Waham się, kładąc dłoń na klamce. Wiem, że go cholernie ranię, ale nie potrafię się z nim rozstać na dobre. Jest coś, co bardzo mnie do niego ciągnie i nie pozwala odejść na dłużej. Przyzwyczajenie? Tęsknota? Miłość? Nie. To nie to, to nie może być miłość, bo przecież ja go już nie kocham, prawda?
Cholera, Iga. Sama się już w tym motasz. Karcę się w myślach i wchodzę do środka. Po cichu kieruję się do salonu. Całe mieszkanie wypełnia wokal Pezeta, a na kanapie z rękoma założonym na czole leży Bartosz. Nie spogląda na mnie słysząc moje kroki, nie odpowiada na moje słabe przepraszam. Trwa w tej pozycji niezmiennie i dopiero po kilkunastu minutach, godzinach, sama już nie wiem, wstaję z łóżka. Jego oczy są przeraźliwie przekrwione, zmęczone i co najgorsze – smutne.
Płakał. Znowu. I znowu przeze mnie.

Chyba myślałem o Twoich oczach, wytykaliśmy sobie jakieś banały.
Ty chyba płakałaś, a ja krzyczałem, nie pamiętam, zapomniałem.
Palę fajka i przerzucam kanały, tęsknie za Twoim ciepłem i ciałem.


Rankiem, jeszcze przed obudzeniem się Bartosza wróciłam do swojego mieszkania. Już w progu czeka na mnie zdenerwowana Zofia z telefonem przy uchu.
-Boże, Iga! Próbuję dodzwonić się do ciebie od kilku godzin! Gdzie ty byłaś? Myślałam, że wyszłaś wcześniej z klubu, ale gdy wróciłam w nocy do mieszkania ciebie tu nie było. – przyjaciółka wyrzuca z siebie potok słów.
-Byłam u Bartka.
-No to mogłaś mnie chociaż uprzedzić, że wychodzisz! Czekaj, u Bartka?
-Nie wiem co robić Zośka. – opadłam na kanapę i poczułam słone łzy na policzkach. – Nie kocham go, ale nie potrafię od niego odejść. Nie chcę. Chyba.
Rozpłakałam się na dobre. Dziewczyna objęła mnie ramieniem, a ja wyrzuciłam z siebie wszystkie słowa, wszystkie uczucia, które siedziały we mnie od dawna.
Resztę dnia spędziłyśmy na oglądaniu tanich komedii romantycznych i objadaniu się czekoladowymi lodami.
Nie miałam siły myśleć o Bartku.

 *

Przepraszam za to wyżej.

piątek, 7 lutego 2014

pięć.




Nie mieliśmy kiedyś nic, prócz siebie. Dotyków dłoni, krzyków w gniewie i morza łez. Zrobiliśmy razem setki kilometrów po niebie, ale na którymś z postojów zostawiliśmy sens.
Prawie puste lotnisko, kilka osób podobnie jak ja na kogoś czeka. Bawię się kluczykami od samochodu, gdy nagle słyszę radosny krzyk.
-Iga!
Odwracam się i niemalże zderzam się z przyjaciółką. Tulimy się do siebie przez chwilę, a potem podążamy na parking. Zośka gada jak najęta, chce jak najszybciej nadrobić długi czas rozłąki. Otwierając drzwi mieszkania do moich uszu dobiegają słowa, których najbardziej się obawiałam.
-A gdzie Bartek? Pewnie na treningu?
Pyta beztrosko rozglądając się po pomieszczeniu.
-No właśnie chodzi o to, że Bartka nie ma.
-Słucham?
-To znaczy jest, ale na drugim końcu miasta. Nie mieszkamy razem.
Jej mina lekko mnie przeraża, dlatego odwracam się w stronę kuchni. Spoglądam na telefon i widzę kolejną wiadomość od Kurka.
-Jak to nie mieszkacie razem? Iga, co wyście znowu narobili?
-Nic, po prostu się rozstaliśmy.
Mówię cicho, a po chwili czuję otaczające mnie ramiona przyjaciółki. Nie lubię gdy ktoś mi współczuję albo robi coś z litości, dlatego odrywam się do niej i z uśmiechem na ustach mówię, że wieczorem idziemy zaszaleć do jakiegoś włoskiego klubu.
Zośka postanawia wziąć prysznic, a ja w tym czasie przyrządzam pachnący pomidorami i bazylią makaron. Ignoruję natarczywy telefon i po prostu go wyłączam. 

Po trzech godzinach siedzimy w klubie, o jakże urokliwej nazwie „Fascino” i sączymy kolorowe drinki. Zosia długo nie wytrzymuje i szaleje na parkiecie, a ja obracam złotą obrączkę na palcu, co jakiś czas pociągając łyka mojito. Upijanie smutków przerywa mi wysoki blondyn, który ot tak dosiada się do mnie i zamawia whisky.
-Co taka ślicznotka robi sama w nocnym klubie?
Zagaduje po włosku, przenikając mnie wzrokiem.
-To samo pytanie mogłabym zadać tobie.
Śmieje się w głos, ale po chwili bez zastanowienia chwyta moją dłoń i porywa na parkiet.
-Nie powiedziałam, że chcę zatańczyć.
-Bo nie zapytałem.
Łobuzerski uśmieszek wkrada się na jego usta, a dłonie błądzą po moich pośladkach. Wodzi nosem po szyi, powodując ciarki na moim ciele. Wypity alkohol szumi mi w głowie, tak po prostu zapominam, że mam męża, który cały czas walczy o nasze małżeństwo. Liczy się chwila. Tu i teraz. Blondyn popycha mnie na ścianę i mocno do niej przyciska. Wpija się w usta, miażdżąc je namiętnie. Po paru chwilach odrywa się ode mnie i ciągnie w stronę łazienek. Wpadając do środka zderzamy się z jakimś mężczyzną. Blondyn nic sobie z tego nie robi i nie przestaje mnie całować. Jednak owy mężczyzna przerywa mu, gwałtownie odciągając go od mojej osoby. Dopiero wtedy orientuję się, że jest to Bartosz. Nieznajomy wymierza cios, ale Kurek zdążył zrobić unik. Po chwili pięść Bartka ląduję na twarzy blondyna. Pociąga mnie za rękę i wyprowadza z toalety. Brutalnie wsadza do auta i odjeżdża spod klubu.
-Po to ci była ta rozłąka? Żebyś mogła się pieprzyć z nie wiadomo kim?
-Bartek…
Przerywa mi, uderzając dłonią w kierownice.
-No pytam się, po to?!
-Nie.
Zaprzeczam, czując słone łzy na policzkach.
-No to kurwa po co?!
-Nie kocham cię.
Milknie, wdychając głęboko powietrze.

*

Przepraszam.
Wiecie za co.