sobota, 30 listopada 2013

trzy.



Spróbuj powiedzieć to, nim uwierzysz, że nie warto mówić kocham. Spróbuj uczynić gest, nim uwierzysz, że nic nie warto robić.

-Iga, przepraszam za poranek.
Słyszę głos Bartosza, ten spokojny i kojący, zupełnie inny od tego z rana. Odrywam wzrok od książki i unoszę głowę. Jego smutne spojrzenie przeszywa mnie całą, ale już na mnie nie działa. Nie wywołuję dreszczy, nie sprawia że najchętniej rzuciłabym się mu na szyję i cholernie mocno przytuliła, nie wzbudza tylu emocji i nie powoduję szklistych oczu. Bartosz jest mi obojętny, a ja chyba nie mam siły tego ukrywać.
-Iga, odezwij się.
Kanapa ugina się pod ciężarem przyjmującego, który opiera głowę o moje ramię i nerwowo wyłamuję palce. Odkładam jedenaście minut na bok i rozplątuję koka na czubku głowy. Bawię się spinkami i gumką, próbując zająć czymś ręce. Bartek wodzi nosem po szyi, drażniąc moją skórę.
-Powiedz coś.
Mruczy cicho. Podnosi głowę i z wyczekująco wpatruję się w moje piwne oczy.
-Wiesz co Bartek, ja już nie potrafię cię kochać.
Mówię beznamiętnie i wstaję z sofy.
-Pójdę się przejść.
Ostatni raz spoglądam na otępiałego i zdrętwiałego Kurka, a potem znikam na drzwiami nowego mieszkania. Błądzę uliczkami Maceraty, wsłuchując się w powoli cichnące miasto. Księżyc już dawno zastąpił słońce na niebie, a piesi nocą porzucają samochody czy skutery i udają się na spacer.
Wracam po godzinie, mając nadzieję, że mój mąż już śpi. Niestety zastaję go z pilotem w ręku, rozbitym wazonem na podłodze i przedartym na pół naszym ślubnym zdjęciu na kolanach.
-Gdzie masz fajki?
Pyta, gdy mnie zauważa.
-Przecież ty nie palisz. W torebce.
-Przecież ty mnie nie kochasz. Daj.
Zamglony głos siatkarza roznosi się po salonie. Rzucam mu paczkę papierosów, a sama wychodzę na balkon. Po chwili i on staje obok mnie, opierając się o balustradę. Nieporadnie próbuję odpalić fajkę, a gdy już mu się to udaję, zaciąga się nią mocno. Wypuszcza dym odchylając głowę w tył, chwyta palcami ustnik i kieruję go w moją stronę. Biorę papierosa i robię to samo co on.
-Można tak po prostu przestać kogoś kochać?
Rzuca jakby w powietrze, ale wiem że oczekuję mojej odpowiedzi.
-Nie wiem. Bartek, może my po prostu potrzebujemy przerwy?
-A jeśli ta przerwa nie pomoże? Rozwód?
-Przecież i tak się nie zgodzisz.
Prycham, ponowie się zaciągając.
-Dlaczego?
-Nie lubisz szumu, a media na pewno tego nie przeoczą.
Milknie, bawiąc się złotą obrączką na palcu serdecznym.
-Iga, ale przecież wszystko było dobrze. Piękny ślub, Włochy, wspólne plany, dziecko w niedalekiej przyszłości. Byłaś szczęśliwa.
-Nie Bartek. To ty chciałeś ślubu, rodzice chcieli ślubu, wszyscy inni chcieli ślubu, tylko nie ja. Ty wybrałeś Włochy, ty planowałeś nasze życie, ty chciałeś dziecka, ty byłeś szczęśliwy. Nie ja.
Stanęłam naprzeciwko niego i zobaczyłam łzy spływające po policzkach. Bartosz nigdy nie płakał. Był smutny, miał szkliste oczy, owszem, ale nigdy nie uronił łzy. Teraz słone krople lały się po jego twarzy ukrytej w dłoniach. Coś złapało mnie za serce.
-Bartuś.
Wyszeptałam, przytulając go do swojej piersi.
-Zostaw mnie, chcę być sam.
Wyłkał, a ja posłusznie opuściłam balkon. Skulona położyłam się na ogromnym łóżku, a zanim Morfeusz porwał mnie w objęcia usłyszałam strzępek rozmowy.
-Piotrek, kurwa, życie mi się pierdoli. 

*

Przepraszam.
Chwilowo mnie w ogóle w tym blogowym świecie nie ma.