piątek, 4 kwietnia 2014

sześć.



I co? Wstyd, możesz mi w oczy patrzeć? Pierdolę twoje łzy, ale bez ciebie nie zasnę. Nowej nie znajdę, inną cię pokochałem.

Parkuje pod naszym mieszkaniem i po raz pierwszy spogląda mi prosto w oczy.
-Skoro mnie nie kochasz, to dlaczego dawałaś mi nadzieję, że jeszcze będzie dobrze? Dlaczego mówiłaś, że może przerwa nam pomoże? Dlaczego do cholery zabrałaś ze sobą nasz ślubny album, a na palcu cały czas masz obrączkę? Dlaczego od razu nie zażądałaś rozwodu? Dlaczego cały czas mnie oszukiwałaś?
-Ja już sama nie wiem co czuję.
Szepczę i spuszczam głowę.
-Wiesz co? Jesteś zwykła kurwą.
Zabolało. Moja dłoń ląduje na jego policzku.
-Co, prawda w oczy kole?
Pyta z drwiącym uśmiechem.
-Jesteś bezczelny.
-Ja jestem bezczelny? Ja? Cholera, Iga, czy ty siebie słyszysz?!
-Nazwałeś mnie kurwą.
-Bo nią jesteś. Wiesz jakim chujowym uczuciem jest kochanie bezgranicznie takiej kurwy?
-Bartek…
Szlocham cicho chwytając jego dłoń. Kurek automatycznie ją wyrywa.
-Nie odzywaj się do mnie. Jutro złożę papiery do włoskiego sądu.
Mówi, a potem zostawia mnie samą w samochodzie. 
Po chwili zastanowienia wychodzę z samochodu i kieruję się ku blokowi. Już na klatce schodowej słychać głośne słowa jednej z jego ulubionych piosenek. I może dobrze, że los nie postawił na nas, bo tu czego szukam nie ma nic prócz rozczarowania. Waham się, kładąc dłoń na klamce. Wiem, że go cholernie ranię, ale nie potrafię się z nim rozstać na dobre. Jest coś, co bardzo mnie do niego ciągnie i nie pozwala odejść na dłużej. Przyzwyczajenie? Tęsknota? Miłość? Nie. To nie to, to nie może być miłość, bo przecież ja go już nie kocham, prawda?
Cholera, Iga. Sama się już w tym motasz. Karcę się w myślach i wchodzę do środka. Po cichu kieruję się do salonu. Całe mieszkanie wypełnia wokal Pezeta, a na kanapie z rękoma założonym na czole leży Bartosz. Nie spogląda na mnie słysząc moje kroki, nie odpowiada na moje słabe przepraszam. Trwa w tej pozycji niezmiennie i dopiero po kilkunastu minutach, godzinach, sama już nie wiem, wstaję z łóżka. Jego oczy są przeraźliwie przekrwione, zmęczone i co najgorsze – smutne.
Płakał. Znowu. I znowu przeze mnie.

Chyba myślałem o Twoich oczach, wytykaliśmy sobie jakieś banały.
Ty chyba płakałaś, a ja krzyczałem, nie pamiętam, zapomniałem.
Palę fajka i przerzucam kanały, tęsknie za Twoim ciepłem i ciałem.


Rankiem, jeszcze przed obudzeniem się Bartosza wróciłam do swojego mieszkania. Już w progu czeka na mnie zdenerwowana Zofia z telefonem przy uchu.
-Boże, Iga! Próbuję dodzwonić się do ciebie od kilku godzin! Gdzie ty byłaś? Myślałam, że wyszłaś wcześniej z klubu, ale gdy wróciłam w nocy do mieszkania ciebie tu nie było. – przyjaciółka wyrzuca z siebie potok słów.
-Byłam u Bartka.
-No to mogłaś mnie chociaż uprzedzić, że wychodzisz! Czekaj, u Bartka?
-Nie wiem co robić Zośka. – opadłam na kanapę i poczułam słone łzy na policzkach. – Nie kocham go, ale nie potrafię od niego odejść. Nie chcę. Chyba.
Rozpłakałam się na dobre. Dziewczyna objęła mnie ramieniem, a ja wyrzuciłam z siebie wszystkie słowa, wszystkie uczucia, które siedziały we mnie od dawna.
Resztę dnia spędziłyśmy na oglądaniu tanich komedii romantycznych i objadaniu się czekoladowymi lodami.
Nie miałam siły myśleć o Bartku.

 *

Przepraszam za to wyżej.