Zatrzymaj
mnie, nie daj mi odejść. Zapomnę cię nie będzie już nic. Cienie we mgle jak
znajdę drogę. Jutro już nikt, a dziś jeszcze my.
Pakuję ostatnią torbę do samochodu i zamykam bagażnik.
-Jesteś tego pewna?
Bartosz opiera się o maskę samochodu, ręce ma wepchnięte w
kieszenie spodni, a głowę spuszczoną w dół.
-Tak, jestem.
Odpowiadam pewnie, bo po dwóch tygodniach kolejnych kłótni i
smutnych spojrzeniach postanowiliśmy, a właściwie to ja postanowiłam dać nam czas.
Znalazłam małe mieszkanko na obrzeżach miasta, dogadałam się z właścicielem i
pomimo próśb Kurka przeprowadzam się.
Staję naprzeciwko mojego męża i bawię się brzegiem jego
koszulki. Czuję w sobie pustkę i żal, bo jakby nie patrzeć - zostawiam sześć lat
życia i połówkę serca.
-Bartuś, może jeszcze wszystko będzie dobrze. Daj mi czas,
ja sama muszę to sobie ułożyć.
-Jedź już Iga.
Składam delikatny pocałunek na jego policzku, starając się
nie patrzeć w te kurewsko ponure oczy. Wsiadam do samochodu i powoli ruszam.
-Kocham cię, cholera jasna!
Przez otwarte okno dociera do mnie jego krzyk. Spoglądam w
tylne lusterko i widzę jak ze złością kopie kamyk leżący za drodze.
Przyspieszam, znikając za zakrętem.
Po godzinie tłuczenia się po mieście, którego tak naprawdę
nie zdążyłam dobrze poznać dojeżdżam na miejsce. Cicha uliczka, stare
kamienice, szum morza. To samo miasto, ale zupełnie inny widok niż ten w byłym mieszkaniu. Rozglądam się po całym
pomieszczeniu u opadam na kanapę. Z kieszeni szortów wyciągam komórkę, a po
czterech sygnałach słyszę głos najlepszej przyjaciółki.
-Iguś, jak ja się za tobą stęskniłam! Co słychać? Jak
miasto? Co u Bartka? Jak to wasze mieszkanko? Czemu tak długo się nie
odzywałaś?
Z uśmiechem na ustach
słucham pytań Zosi wyrzucanych z
prędkością karabinu maszynowego.
-Ej, Iga. Żyjesz ty tam?
-Żyję, ale nie dajesz mi dojść do słowa. Zośka, wspominałaś
coś o urlopie, czy to jest nadal aktualne? Z tego co wiem jutro jest samolot do
Maceraty z Warszawy, przyleć do mnie.
-Hej, młoda. Coś się stało?
-Nie, wszystko w porządku. Po prostu stęskniłam się za tobą
i brakuję mi naszych rozmów.
Staram się brzmieć jak najbardziej wiarygodnie i radośnie,
ale Zofia chyba nie daję się na to nabrać.
-Od tygodnia siedzę w domu, zaraz zobaczę co z tym
samolotem.
-Jesteś najlepsza. Do jutra!
Cmokam w słuchawkę i kończę rozmowę. Podnoszę się z kanapy,
uchylam okno i czuję wszędobylską pustkę. Okropną pustkę, która cholernie mnie
przeraża. Nie czuć mocnych perfum Bartosza, nie czuć aromatu herbaty unoszącego
się po kuchni, nie czuć zapachu ziół stojących w kącie parapetu, cholera, nie
czuć nawet dymu papierosowego bo najzwyczajniej w świecie zapomniałam kupić paczkę fajek. Po podłodze nie walają się buty czy koszulki Kurka tak jak było
za czasów Skry, Dynama i nawet teraz, gdy dwie godziny temu żegnałam tamto mieszkanie z tym wszystkim czego
brakuję mi tu. I przecież nie powinno
mi tego brakować, bo ja go już nie kocham,
prawda?
Po mieszkaniu rozchodzi się use somebody Kings’ów, a na wyświetlaczu komórki ukazuję się
roześmiane zdjęcie Bartka. Zwlekam z odebraniem, przewidując, że Kurek krąży po
pokoju i nerwowo zaciska palce na telefonie. W końcu klikam czerwoną słuchawkę,
wyciszam urządzenie i udaję się do małej łazienki.
*
Hej, chyba znikam.
Chyba nie potrafię dokończyć niczego co zaczęłam, a wordowe zapasy się kończą.